Recezja całkiem świeża - Alita: Battle Angel (2019)
Jako młody chłopak lubiłem cudem zdobywane, rzadkie i niedostępne komiksy Kishiro
Yukito (pierwsze nazwisko) pt. Gunnm, czyli Battle Angel: Alita. Było w nich mnóstwo
pseudonaukowowści, szokująca brutalność i androny, typowe dla taoizmu i buddyzmu
w stylu: "Nie jest istotne, czy czynisz żle, czy dobrze, o ile ścigasz perfekcję
w tym co robisz" (parafraza cytatu z ostatniej mangi, w której ewidentne zło
i krzywdzenie innych znajduje usprawiedliwienie ściganiem doskonałości). Zdania
dogłębnie egzotyczne i typowo japońskie/buddyjskie, i do gruntu fałszywe.
Na szczęście, film Alita został uwolniony od tego balastu, zachowując unikalną estetykę.
I nic dziwnego, że nie uzyskał pozytywnej recezji u samego twórcy mangi i anime. Film
nadal jest dynamiczny, futurystyczny i ostry, ale osadzony jest już w typowo
chrześcijańskiej przestrzeni uczuć i ideałów - uniwersalnej o tyle, że uniwersalne
jest chrześcijaństwo, a nie że jest szczególnym opisem jakichś ogólniejszych "prawd".
Mamy więc w nim współczucie, wierność, litość, wyrzeczenie, przebaczenie, miłość.
Alita jest po prostu "kawaii" - przesłodka, wtedy gdy nie jest akurat starszna i
gniewna. Bohaterami rządi przywiazanie i idealizm, nie zaś dążenie do perfekcji
w wykonywaniu swego dzieła. Tytułowa bohaterka odnajduje swoją przeszłość (trochę
za szybko i zbyt na skróty), ale nie po to, żeby stać się mścicielką i niszczycielką
(wszak do tego została stworzona i w tym tkwi jej "doskonałość", jej spełnienie
wszystkiego kim jest), ale używa swych bojowych zdolności Panzerkunstu do wypełniania
swego powołania - do urzeczywistnienia wyższych wartości, które rządzą nadal w sercach
ludności Miasta Złomu i które przejęła bez wahania. Nawet potrafi
wykrzesać je i odkurzyć w sercu egoistki Chiren - byłej żony Ido. Dla promieniującego
z Ality ciepła nawraca się jej chłopak Hugo i zrywa z przeszłością (niestety, ona
nie chce zerwać z nim). Alita staje się kimś w rodzaju średniowiecznego rycerza,
który używa swej potęgi do wytępienia zła, a nie do siania zniszczenia. Jak to się
skończy dla siedziby zła i jego ucieleśnienia - profesora Disty Novy (w filmie
cokolwiek niewyrazistego i dość nieaktywnego) - nie wiemy, bo na tym historia się
urywa, pozostawiając w nas niedosyt i chęć śledzenia dalszych losów bohaterki.
Film, nad którego scenariuszem trudził się sam Cameron, zasłużenie zbiera pochwały
i nagrody, a w aktorsko-komputerowej wielkookiej hybrydzie Alicie o złotym sercu
i pięściach ze stali nie sposób się wprost nie zakochać. Pozostaje anm czekać na
drugą część przygód Anioła Bitwy i jej konfrontacji z Zalemem
Yukito (pierwsze nazwisko) pt. Gunnm, czyli Battle Angel: Alita. Było w nich mnóstwo
pseudonaukowowści, szokująca brutalność i androny, typowe dla taoizmu i buddyzmu
w stylu: "Nie jest istotne, czy czynisz żle, czy dobrze, o ile ścigasz perfekcję
w tym co robisz" (parafraza cytatu z ostatniej mangi, w której ewidentne zło
i krzywdzenie innych znajduje usprawiedliwienie ściganiem doskonałości). Zdania
dogłębnie egzotyczne i typowo japońskie/buddyjskie, i do gruntu fałszywe.
Na szczęście, film Alita został uwolniony od tego balastu, zachowując unikalną estetykę.
I nic dziwnego, że nie uzyskał pozytywnej recezji u samego twórcy mangi i anime. Film
nadal jest dynamiczny, futurystyczny i ostry, ale osadzony jest już w typowo
chrześcijańskiej przestrzeni uczuć i ideałów - uniwersalnej o tyle, że uniwersalne
jest chrześcijaństwo, a nie że jest szczególnym opisem jakichś ogólniejszych "prawd".
Mamy więc w nim współczucie, wierność, litość, wyrzeczenie, przebaczenie, miłość.
Alita jest po prostu "kawaii" - przesłodka, wtedy gdy nie jest akurat starszna i
gniewna. Bohaterami rządi przywiazanie i idealizm, nie zaś dążenie do perfekcji
w wykonywaniu swego dzieła. Tytułowa bohaterka odnajduje swoją przeszłość (trochę
za szybko i zbyt na skróty), ale nie po to, żeby stać się mścicielką i niszczycielką
(wszak do tego została stworzona i w tym tkwi jej "doskonałość", jej spełnienie
wszystkiego kim jest), ale używa swych bojowych zdolności Panzerkunstu do wypełniania
swego powołania - do urzeczywistnienia wyższych wartości, które rządzą nadal w sercach
ludności Miasta Złomu i które przejęła bez wahania. Nawet potrafi
wykrzesać je i odkurzyć w sercu egoistki Chiren - byłej żony Ido. Dla promieniującego
z Ality ciepła nawraca się jej chłopak Hugo i zrywa z przeszłością (niestety, ona
nie chce zerwać z nim). Alita staje się kimś w rodzaju średniowiecznego rycerza,
który używa swej potęgi do wytępienia zła, a nie do siania zniszczenia. Jak to się
skończy dla siedziby zła i jego ucieleśnienia - profesora Disty Novy (w filmie
cokolwiek niewyrazistego i dość nieaktywnego) - nie wiemy, bo na tym historia się
urywa, pozostawiając w nas niedosyt i chęć śledzenia dalszych losów bohaterki.
Film, nad którego scenariuszem trudził się sam Cameron, zasłużenie zbiera pochwały
i nagrody, a w aktorsko-komputerowej wielkookiej hybrydzie Alicie o złotym sercu
i pięściach ze stali nie sposób się wprost nie zakochać. Pozostaje anm czekać na
drugą część przygód Anioła Bitwy i jej konfrontacji z Zalemem
- 0 Komentarze
- Nowy komentarz